Prawo do życia (a prawo do aborcji)

Share Embed


Descrição do Produto

[Tekst, nieco skrócony przez redakcję, ukazał się w 1990 roku w „Po Prostu”, w nrze 17 z 7 czerwca, na str. 14, w dziale „Opinie”. Tu umieszczam pełną wersję.]

[Kazimierz Ślęczka] PRAWO DO ŻYCIA* Inaczej niż feministki i feminiści – choć w większości spraw w pełni się z nimi zgadzam – jestem za zasadniczym utrudnianiem i ograniczaniem, także metodami prawnymi, zabiegów przerywania ciąży. Decyzja w tej sprawie nie jest i nie powinna być indywidualną sprawą kobiety. Płód nie jest kawałkiem jej ciała, który kobieta może zachować lub usunąć według swego uznania. Od momentu poczęcia płód jest ciałem innego człowieka, któremu organizm matki użycza jedynie gościny. Od początku zatem nie jest własnością matki – tak jak nie jest i nie może być niczyją własnością jakikolwiek człowiek. Jak każdy członek wspólnoty społecznej, także ów nie narodzony człowiek ma prawo do ochrony ze strony społeczeństwa przed tymi, którzy mogliby i chcieli mu zagrażać. Jestem więz z a wszelkimi działaniami, które biorą w obronę prawo do życia dzieci jeszcze nie narodzonych. A jednak n i e zgadzam się z projektodawcami przygotowywanej podobno nowej ustawy wymierzonej przeciw aborcji. Ustawa – przynajmniej w wersji, w jakiej z trudem, poprzez prasę, dotarła do czytelnika – jest zła. Intencje projektodawców budzą nieufność. Zdumiewa brak projektu niezbędnych równoległych działań, które musiałyby ustawie towarzyszyć. Sam już tryb potajemnego przygotowywania ustawy, nieliczenie się w tej fazie z głosem kobiet, których najbardziej projekt dotyczy, uznawanie zaś za najbardziej miarodajny głosu tych, którzy z natury rzeczy nigdy dzieci nie rodzą – wszystko to w pełni usprawiedliwia niechęć, a nawet sprzeciw części społeczeństwa, pomimo szlachetnego celu tej inicjatywy ustawodawczej. Życie jest wartością. Życie w ogóle, a cóż dopiero życie człowieka, nawet jeszcze nie narodzonego. Zabijanie jako takie, jakichkolwiek istot żywych, budzi na ogół niepokój sumienia. Dopuszczalne jest jedynie gdy służy ochronie jakichś innych wyższych wartości, *

Tekst umieszczam i gwoli prawdy historycznej, i dlatego, że z wyrażonym w nim moim ówczesnym poglądem nadal w zasadzie się zgadzam. Nie użyłbym dziś terminu „życie nie narodzonego człowieka”, gdyż w późniejszym czasie formuła ta obrosła w ideologiczny sens katolicki, który jest mi obcy. Miałem na myśli człowieka in potentia, płód ludzki w odróżnieniu od wszelkich innych, chcąc utrzymać aksjologiczne wyróżnienie tego akurat gatunku, co odpowiada nadal powszechnie wyznawanej, przy najrozmaitszych przesłankach, aksjologii (zrównanie wartości życia wszystkich istot żywych nadal jest zjawiskiem niszowym, choć zapewne zdobywa coraz szersze kręgi wyznawców, ku którym się skłaniam). Natomiast obce mi było i wtedy, i obecnie, zrównywanie wartości życia płodu ludzkiego, „nienarodzonego człowieka”, z wartością życia żyjącego i w pełni rozwiniętego człowieka, którym jest matka, nie mówiąc już o przerażającym mnie przechyle w drugą stronę i wynoszeniu wartości życia płodu nad życie jego ewentualnej rodzicielki. Dziś nie optowałbym też za wprowadzeniem ograniczeń i utrudnień ustawowych, wiedząc, jak negatywne skutki to za sobą pociąga. Położyłbym nacisk na wielką wagę tego, co „obrońcy życia nienarodzonych” usiłują za wszelką cenę uniemożliwić: Na szerzenie wiedzy seksualnej, na znoszeniu różnych kulturowych (głównie religijnych) tabu w tej dziedzinie, i na tworzenie warunków społecznych sprzyjających rodzeniu i wychowywaniu dzieci. Niemniej nadal uważam, że aborcja jest złem samym w sobie i powinna miewać miejsce w ostateczności. Należy zrobić wszystko, aby do sytuacji zachodzenia w niechciane ciąże dochodziło jak najrzadziej, a jeśli już do nich dochodzi, należy zadbać maksymalnie o ułatwienie mimo wszystko urodzeń, jeśli tylko nie wchodzi w rachubę zagrożenie życia i zdrowia matek. Największy problem widzę wówczas jednak w sytuacjach wyboru, gdy płód obciążony jest chorobami czyniącymi potem życie urodzonego człowieka i/lub jego rodziców koszmarem. W tę dyskusję staram się nawet nie wdawać.

1

czyli z reguły – dla ratowania i wspierania innego życia. Rośliny i zwierzęta zabijamy masowo, codziennie, właśnie dla podtrzymywania życia ludzi – i na to nie ma rady. W przeciwnym razie trzeba by poświęcić czasem życie ludzkie. A to, życie c z ł o w i e k a , uważamy jednak (słusznie czy niesłusznie) za ważniejsze i wartościowsze od życia innych istot. Dlatego zabijamy bezlitośnie też różnego typu szkodniki i pasożyty. Zabijamy części własnego ciała, jeśli mają zagrażac życiu całego człowieka, czy mu je utrudniać – wycinamy polipy, usuwamy guzy i chore tkanki. (Ale płód to naprawdę nie polip!) Zabijamy też ludzi. Nawet jeśli jesteśmy przekonani, że śmierć została zadana dla ratowania życia innych, bardziej „swoich” ludzi; nawet gdy byli to najeźdźcy, bandyci; nawet gdy wina leżała po ich stronie… nawet wówczas miewamy wątpliwości. I aby je zagłuszyć, rozdajemy wtedy medale i ordery. A ileż sprzecznych argumentacji wyzwala mordowanie w majestacie prawa, wymierzanie kary śmierci, nawet tym, którzy sami wcześniej mordowali? Zapewne nikt poza chorymi psychicznie nie pochwala samego zabijania ludzi. Przedstawianie kobiet przerywających ciążę; lekarzy, którzy tę ich decyzję realizują; ludzi, którzy chcą pozostawić im prawo do takiej decyzji – jako morderców z upodobania, jest chwytem wyjątkowo podłym. Nikt nie jest za aborcją, wszyscy są przeciw. Wszyscy przerywanie ciąży uważają za zło. Ale zło bywa dopuszczalne, a nawet w pełni usprawiedliwione. Różnica dotyczy warunków dopuszczalności tego zła. Obrońcy dawnej ustawy z roku 1956 uważają, iż aborcja to ostateczność, do której jednak bywa się zmuszanym przez chęć ochrony innych, wyższych wartości czyjegoś – już istniejącego – życia. Zapewne można spotkać też zwolenników aborcji jako łatwej i nic nie naruszającej metody pozbywania się kłopotu. Ale obecnie w Polsce nie jest to z pewnością znacząca siła społeczna i nie ją w każdym razie reprezentują przeciwniczki i przeciwnicy projektu nowej ustawy. Próby przedstawiania ich w takim świetle są wielkim nadużyciem moralnym i mają służyć dyskredytacji przeciwnika za wszelką cenę. Niechciana ciąża to wielkie nieszczęście. Aborcja – to nieszczęście jeszcze większe, zagrażające zdrowiu i życiu samej kobiety. Ale, co najgorsze, polegające na zadaniu śmierci rozwijającemu się Innemu Człowiekowi. A przecież, mimo wszystko, mamy tu do czynienia z bardzo poważnym i nieprostym problemem moralnym i społecznym, gdzie łatwo nasuwający się cakowity zakaz aborcji bynajmniej nie wydaje się najlepszym wyjściem – o czym poucza doświadczenie państw, w których to miało czy nadal ma miejsce. Bo niby to proste: na jednej szali mamy już poczęte życie, na drugiej – zaledwie tylko modyfikację, odmianę czyjegoś życia. Jakże poświęcać czyjeś życie po to tylko, by ktoś inny mógł uniknąć pewnych komplikacji w swoim życiu? Co prawda, często chodzi o nie byle jakie komplikacje, i to nie tylko w życiu matki. Czasem – dziś chwała Bogu coraz rzadziej – o zamianę życia wręcz w katorgę, co pociągać może perspektywę bardzo ponurego losu także przyszłego noworodka. Ale koszty życiowe, jakie ma ponieść kobieta wskutek urodzenia nie chcianego dziecka, można oczywiście uznawać też za karę, od której nie wolno się jej wymigiwać, gdyż ponosi odpowiedzialność za zaistnienie ciąży. (Co prawda, nie mówi się wtedy, dlaczego owe koszty miałyby obciążać także samo nie chciane dziecko). CZy jednak życie seksualne to domena czystego rozumu? Świadomego wyboru, w którym obie strony są do końca świadome ponoszonego ryzyka i w dodatku w pełni panują zawsze nad swą wolą? Gdyby tak było (gdybyż!), można by twierdzić, że w razie wpadki muszą ponosić konsekwencje, i basta. Piszę: muszą – i to nie omyłka. Projekt ustawy wyłączną odpowiedzialnością obarcza kobietę. A tymczasem, jeśli już należałoby za aobrcję wsadzać do więzienia, to chyba oboje rodziców. (Wiem, że rozwiązanie tego problemu byłoby bardzo trudne i zawiłe, ale nie jest 2

neimożliwe; a już zwłaszcza, gdy to mężczyzna przymusza kobietę do przerwania ciąży – jednak nawet tego wypadku projektodawcy nie uwzględnili). Przynajmniej w tym punkcie ustawa musiałaby zostać uzupełniona. A kto zasadność takiej poprawki podważa, zapewne wyznaje specyficzną koncepcję nierównej winy obu płci – o czym niżej. Gdybyż to jednak tak było. Lecz tak nie jest. O czym projektodawcy równie dobrze wiedzą, jak każdy przeciętny człowiek: seks bywa słabo kontrolowanym popędem, bywa zapomnieniem, chwilą utraty rozeznania w całości sytuacji i towarzyszącym jej ryzyku; zwłaszcza wśród młodych. Bywa też narzucany przez jedną ze stron – i to z reguły tę, którą ustawa zwalnia od odpowiedzialności karnej. Bywa – nadal – rezultatem uwiedzenia często – szantażu. I bywa czasem skutkiem gwatu. I niech moralizatorzy nie perorują, że dziewczyny czy kobiety same są sobie winne, bo po co wdają się w dwuznaczne sytuacje. Dwuznaczność sytuacji nie zawsze bywa w porę postrzegana. Zresztą moralizatorzy posuwają się czasem tak daleko, że nawet winą za zgwałcenie obciążają ofiarę, która „nieprzystojnym strojem” i „prowokującym zachowaniem” zachęciła czy pobudziła do czynu biednego, bogu ducha winnego, gwałciciela. W sumie – do seksu dochodzi zatem, czy się to komuś podoba czy nie, w sposób często połowicznie tylko lub wcale nie kontrolowany. Wobec tego odpowiedzialność za ewentualną ciążę też bywa ograniczona. A gdy jeszcze dodać, że w obecnej sytuacji brak dwóch elementów, które mogłyby mimo wszystko pomóc: odpowiednio kompetentnej świadomości seksualnej u zaintersowanych i środków oraz pomocy antykoncepcyjnej, zakres odpowiedzialności jeszcze się zawęża. Ale projektodawców ustawy nic a nic to nie obchodzi. A przecież, skoro proponują zakaz aborcji – z czym i ja sympatyzuję – powinni by równocześnie wyrazić i okazać maksimum troski o to, by w rzeczywistej sytuacji społeczno-kulturowej możliwości niekontrolowanego i technicznie nieubezpieczonego życia płciowego sprowadzić do minimum, Ustawa mogłaby być tylko drugą stroną takich działań, zwieńczonych już powodzeniem, lub w każdym razie podjętych równolegle i bardzo skutecznie. Niestety, inny zdaje się jest pogląd projektodawców na te sprawy. Przypuszczalnie większość z nich jest wyznawcami doktryny prowadzącej do ograniczeń w szerzeniu oświaty seksualnej i do tępienia technicznych metod antykoncepcji. Małżonkom zaleca się mało skuteczne metody „naturalne”. W istocie zaś proponuje się jedną jedyną metodę niezawodną (i jakże mało realną!): wstrzemięźliwość w seksie w ogóle. Bo seks jako cel sam w sobie to rzecz brudna, nieprzyzwoita. A niechciana ciąża jest karą za grzech. Dokładniej – karą za grzech ma być dziecko, drugi człowiek, do którego urodzenia chce się kobietę zmusić. To dziecko ma jej ciążyć przez całe dalsze życie jako owoc jej występku. A już tragikomiczne w tym wszystkim jest to, że skutki owego grzechu, do którego potrzeba było dwojga osób, ponosić ma wyłącznie winowajczyni. Grzeszne i występne są bowiem tylko niewiasty, ściągające w mroczną otchłań płciowości nie potrafiących się temu oprzeć biednych mężczyzn. Mężczyzna, gdy tylko kobieta dostarcza mu okazji, „musi” to robić, to jest silniejsze od niego, i Pan Bóg łaskawy wybaczy. Kobiecie niby też wybaczy, ale jakby inaczej. Ojciec – po odpuszczenu winy – może sobie odfrunąć, matce – jej wina wciela się w dziecko i pozostaje u jej boku. Chyba tylko tą ideologią daje się wyjaśnić i tak skąpe treści projektu ustawy. Nie tylko pominięcie odpowiedzialności ojca uśmiercanego płodu. Tę mroczną, przednaukową antropologię płci widać też w propozycji pomocy, jaka ma być ewentualnie świadczona kobietom upadłym i ubogim (bez męża, bez bogatych rodziców?): na początek parę złotych, a potem martw się sama, w końcu to twoje dziecko! Nie wasze (was obojga), nie nasze, tylko twoje – choć to w imieniu nas wszystkich żądamy zachowania go przy życiu. Jeśli kobieta

3

będzie miała szczęście, to w najlepszym razie pomoże jej jakaś instytucja charytatywna. Gwarancji nie ma. Ale to jej zmartwienie! Jestem za drastycznym ograniczaniem możliwości aborcji. Dalsze wykonywanie tych zabiegów w skali masowej stanowi zjawisko bardzo obciążające moralnie całe społeczeństwo i trzeba temu przeciwdziałać niezwłocznie. Zapewne lepiej by było stworzyć najpierw warunki dla zminimalizowania przypadków zachodzenia w niepożądaną ciążę, a potem wprowadzać utrudnienia czy zakazy aborcji. Ale ile jeszcze nie narodzonych dzieci utraciłoby w międzyczasie życie? Zatem pora na wniesienie odpowiedniego projektu ustawy, tyle że zasadniczo zmodyfikowanej lub po prostu innej: wprowadzenie odpowiedzialności karnej ojców nie narodzonych dzieci, rozszerzenie – jednak – listy sytuacji uzasadniających dopuszczalność przerwania ciąży, pełniejsze i gwarantowane zapewnienie opieki państwowej dla matek czy innych osób utrzymujących dzieci itd. Projekt ten musiałby być także wspólnym owocem pracy przygotowawczej różnych środowisk, w tym nade wszystko kobiecych. Jeden wszakże musi być bezwzględnie spełniony warunek: Równocześnie i równolegle zobowiąże się państwo i wszelkie odpowiednie środowiska i instytucje do rozlegle i potężnie zakrojonej akcji szerzenia pełnej oświaty seksualnej i do zaopatrzenia społeczeństwa w pełny asortyment możliwych technicznych środków antykoncepcyjnych oraz do zapewnienia łatwo dostępnej fachowej pomocy lekarskiej. Zarazem też bezzwłocznie musi być podjęty szereg innych koniecznych inicjatyw ustawodawczych, zmierzających do zniesienia resztek społecznego upośledzenia kobiet w wielu innych dziedzinach. Natomiast nic nie będzie stało na przeszkodzie propagowaniu w środowiskach, które zechcą tego słuchać, wstrzemięźliwości płciowej jako nakazu moralnego czy religijnego. O tym wszytkim projektodawcy jednak milczą. A milcząc, dają do zrozumienia, że proponując tę skrajnie restryktywną ustawę są równocześnie przeciwni szerzeniu pełnej oświaty seksualnej i popularyzowaniu antykoncepcji. Cóż więc pragną osiągnąć? Jakkolwiek ich nadzieje wydają się utopijne, walcząc w tych warunkach z dopuszczalnością aborcji, walczą i chcą walczyć z seksem jako takim, z życiem seksualnym traktowanym nie jako instrument prokreacji, lecz jako wartość sama w sobie. Efekt może być tylko jeden: Bez przemian w obecnej sytuacji zakaz aborcji doprowadzić może tylko do rozkwitu, ponownie, potajemnych praktyk aborcyjnych i ponurych konsekwencji, które za tym idą. Jeśli projektodawcy sądzą, że można powstrzymać ludzi od współżycia seksualnego strachem, to ani nie podzielam ich nadziei, ani nie życzę im sukcesu. Jeśli ktoś ze względów konfesyjnych jest przeciwnikiem uprawiania seksu dla seksu, to niech korzysta z argumentow wiary i niech na tym buduje nadzieję, a nie próbuje wciągać w to państwa z właściwymi mu środkami prawnymi. Jeśli natomiast projektodawcom chodzi rzeczywiście, i tylko, o ratowanie życia nienarodzonym dzieciom, to w pełni popieram ich starania – ale tylko, jeśli równocześnie zdecydują się zrobić wszystko, aby jak najmniej ludzi musiało stawać przed tą koszmarną alternatywą. KAZIMIERZ ŚLĘCZKA Cieszyn 10 maja 1990

4

Lihat lebih banyak...

Comentários

Copyright © 2017 DADOSPDF Inc.